Scenariusz działań medialnej machiny jest zawsze ten sam. Na scenie politycznej któregoś z krajów (głównie europejskich), pojawia się partia krytykująca imigrację. Bez względu na jej pozostałe idee, jest ona wsadzana do szufladek z napisami „skrajna prawica” czy „neofaszyści”, ponieważ postępowe media nie przyjmują żadnych kompromisów w sprawie napływu cudzoziemców. Następnie jest ona potępiana przez pozostałych graczy na scenie politycznej, jednak gdy jej poparcie rośnie, tradycyjne partie centroprawicy szybko przejmują jej retorykę. Wystawiają się co prawda na medialny ostrzał, lecz poparcie w sondażach się zgadza, więc warto dać się nieco obsmarować błotem przez dziennikarzy. Ostatecznie zaostrzenie prawa imigracyjnego następuje, jak w przypadku wspomnianej już Wielkiej Brytanii. Przez wiele dni z całego świata napływają głosy oburzenia, poruszenie widoczne jest również wśród polityków z Brukseli, potępiających uleganie „prawicowemu populizmowi”.
Ten mechanizm nie dotyczy jednak wszystkich państw na świecie. Tak jak w wielu innych kwestiach, zupełnie inne standardy dotyczą Izraela, który bez większego zainteresowania mediów (a na pewno wielodniowego lamentu) prowadzi politykę antyimigracyjną. Trudno sobie wyobrazić jak wyglądałyby pierwsze strony gazet, gdyby część z wydarzeń towarzyszących tym działaniom, miała miejsce w którymś z państw europejskich.
Czarnoskórzy kontra „żydowski charakter państwa”
Informacja o tegorocznych protestach czarnoskórych uchodźców w Izraelu, nie były przedmiotem większego zainteresowania ze strony mediów. Rząd Benjamina Netanjahu postanowił tymczasem pozbyć się imigrantów, w sposób podobny do działań francuskich rządów zarówno z prawej i lewej strony, które postanowiły wyrzucić ze swojego kraju Cyganów. Nicolas Sarkozy oraz Manuel Valls musieli wysłuchać głosów potępienia z całego świata oraz złagodzić nieco swoje plany po krytyce ze strony Komisji Europejskiej. Podobnego problemu nie mają jednak Netanjahu, ani minister spraw wewnętrznych Eli Yishai z radykalnej partii religijnej Szas, którzy konsekwentnie prowadzą politykę wyparcia z kraju przybyszów z Erytrei i Sudanu.
Czarnoskórzy uciekinierzy z państw dotkniętych wewnętrznymi wojnami, przybywali do Izraela przez ostatnie dziesięć lat, a ich populacja liczy według szacunków prawie 60 tysięcy osób. Plany wydalenia imigrantów wywołały oczywiście ich protesty, które na początku roku wybuchły w kilku izraelskich miastach na czele z Jerozolimą i Tel Awiwem, a także miały miejsce pod ambasadami Izraela w kilku krajach na całym świecie. Protestujący sprzeciwiali się polityce wydalania z kraju, oskarżając syjonistyczne władze o łamanie Konwencji Organizacji Narodów Zjednoczonych z 1951 roku, dotyczącej uchodźców.
Premier Netanjahu stwierdził, że protesty nie zmienią polityki jego rządu, natomiast szef MSW Yisah stwierdził, iż protesty są dobrą okazją, aby aresztować niechcianych imigrantów. Jeden z liderów partii Szas już pod koniec zeszłego roku powiedział w jednym z wywiadów, że czarnoskórzy zagrażają „żydowskiemu charakterowi Izraela”, podkreślając wyjątkowość swojego kraju będącego „żydowskim i demokratycznym państwem”. Podobne deklaracje z ust ministrów spraw wewnętrznych we Francji, Niemczech, Polsce czy na Węgrzech spowodowałoby zapewne medialną burzę, jednak nie od dziś wiadomo, że Izrael rządzi się innymi prawami. Warto przypomnieć, że zbyt wielkiego rozgłosu nie nabrało dziennikarskie śledztwo sprzed roku, które wykazało, iż izraelska opieka zdrowotna serwowała Etiopkom niebezpieczną antykoncepcję w celu kontroli urodzeń.
Wybijanie szyb w sklepach imigrantów
Działania podjęte pod koniec zeszłego i na początku bieżącego roku, to oczywiście nie pierwsze przypadki niepoprawnie politycznego (jak widać głównie na gruncie europejskim) rozwiązywania problemów z imigrantami w Izraelu. Zbyt wielkim echem nie odbiła się również radykalna manifestacja z maja 2012 roku.
Wówczas na ulice południowego Tel Awiwu wyszło prawie tysiąc zwolenników izraelskiej skrajnej prawicy, domagając się deportacji afrykańskich imigrantów i azylantów. Podczas wiecu politycy reprezentujący zarówno radykalną jak i bardziej umiarkowaną prawicę, nie unikali retoryki której nie powstydziłyby się najradykalniejsze grupy nacjonalistyczne w Europie. Poseł Miri Regev z rządzącej partii Likud powiedział, że imigranci są „nowotworem w żydowskim społeczeństwie”, którego należy się pozbyć jak najszybciej. Polityk dodawał, że przybysze z innych krajów są szpiegami, a budowa muru bezpieczeństwa pomoże w ostatecznym rozwiązaniu programu imigracji. Inny z posłów Likudu stwierdził natomiast, że do niechcianych gości powinno strzelać się już na państwowej granicy.
Tłum rozochocony radykalnymi przemówieniami, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Demonstracja zakończyła się atakami na sklepy prowadzone przez imigrantów, wybijaniem w nich szyb oraz plądrowaniem. Atakowano również każdą czarnoskórą osobę, która miała odwagę wyjść z domu bądź przejeżdżała akurat samochodem. Policja po wydarzeniach prowadziła śledztwo w sprawie pobicia nastoletniego imigranta przez grupę syjonistów. Podczas wiecu wznoszono natomiast hasła w rodzaju „Czarnuchy wynocha” czy „Sudańczycy precz do Sudanu”. Trudno wyobrazić sobie podobny protest w wykonaniu francuskiego Frontu Narodowego czy węgierskiego Jobbiku, który nie skończyłby się wielodniową wrzawą w mediach.
Restrykcyjne prawo imigracyjne
David Cameron musi liczyć się z atakami z powodu ograniczenia części świadczeń socjalnych dla imigrantów i ich rodzin. W tym samym czasie w Izraelu funkcjonuje jednak dużo bardziej restrykcyjne prawo, którym światowe media nie są już tak zainteresowane, być może dlatego, że nie dotyczy ono samych Żydów, bo jak dobrze wiadomo jest on od początku krajem imigracji żydowskiej. Kneset przegłosował w grudniu 2013 roku zmiany w dotychczasowym prawie imigracyjnym. Pozwalają one na przetrzymywanie imigrantów przez rok w ośrodku znajdującym się na pustyni, bez żadnego wyroku skazującego. Po roku, taka osoba ma być przenoszona do innego obiektu, a jedynym sposobem na wydostanie się z niego, jest wyjazd z Izraela. Rząd Netanjahu zaczął zresztą oferować niechcianym przybyszom pieniądze, jeśli ci wyjadą z kraju i zadeklarują, że nigdy do niego nie powrócą. Samo otrzymanie obywatelstwa Izraela nie będąc Żydem graniczy z cudem, a i tutaj padały propozycje, aby paszport otrzymywały jedynie osoby zrodzone z matki żydówki. W przeszłości kształt izraelskich przepisów krytykował m.in. właściciel jednego z największych dzienników „Haaretz”, twierdząc, że Izrael ma znamiona „państwa apartheidu”.
Na specjalnych prawach
Nie jest to oczywiście jedyna kwestia, w której Izrael może pozwolić sobie na dużo więcej, niż inne państwa na świecie, nie narażając się na ostre reakcje ze strony mediów czy organizacji międzynarodowych. Warto podkreślić, że europejskie partie sprzeciwiające się imigracji są krytykowane w różnych krajach przez organizacje żydowskie, ubolewające nad rozwojem „skrajnej prawicy”. Nie dostrzegają one oczywiście istnienia „skrajnej prawicy” w Izraelu, która jak widać czerpie kontrowersyjne wzorce, bowiem doskonale wiemy kto organizował akcje wybijania szyb w sklepach… Zachowanie środowisk żydowskich w Europie powinny być przestrogą dla wszystkich twierdzących, iż ruchy nacjonalistyczne powinny sprzymierzyć się z Izraelem. Przykłady partii takich jak Interes Flamandzki, Wolnościowa Partia Austrii czy Szwedzcy Demokraci pokazały dobitnie, że eksponowanie flagi Izraela wcale nie przyczynia się do łagodniejszego traktowania przez media. Stosują one bowiem jak widać podwójne standardy, tak jak i sami Żydzi, którzy po sukcesie greckiego Złotego Świtu w wyborach 2012 roku podpisywali listy protestacyjne przeciwko funkcjonowaniu „antyimigracyjnych partii neofaszystowskich”, w czasie gdy ich bracia w wierze skakali po głowach imigrantom w Tel Awiwie.
LINK